PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=1502}
7,6 354 078
ocen
7,6 10 1 354078
6,1 31
ocen krytyków
Hannibal
powrót do forum filmu Hannibal

Ostatnio przeczytałem książkę Harrisa 'Hannibal' i szczerze mówiąc zakończenie, które zaprezentował nam Harris jest z leksza kijowe.
[UWAGA SPOJLER!]

Nie wiem, co Harris chciał przedstawić w zakończeniu, gdzie Hannibal i Starling zostają parą, dyskutują w różnych językach i tańczą do Wariacji Goldberowskich... Mnie osobiście to zakończenie trochę zawiodło i czułem niedosyt po przeczytaniu Hannibala.

[Koniec Spojlera.]

Za to zakończenie w Hannibalu jest mroczne i w zasadzie idealnie kończy historię o Hannibalu Lecterze.

ocenił(a) film na 9
Omomierz

Czy ja wiem? Jak dla mnie to zmiana zakończenia książkowego była jednym z dwóch minusów tego filmu(oprócz tej idiotycznej sceny z mózgiem, którą będę już chyba zawsze wspominał ech...:/). A jeśli już tak bardzo chcieli zmienić to zakończenie, to trzeba było wykorzystać te alternatywne, które jest w dodatkach do filmu na DVD. Przynajmniej dłoń Hannibala byłaby cała, a tak to zrobili z niego kalekę:/

klikk12

Przecież scena z mózgiem była w ksiażce tylko zupełnie inaczej wyglądała. Mózg Krendrella zjadł Hannibal i Starling;) Zdecydowanie wole, kiedy Lecter karmi go własnym mózgiem. Bardziej w stylu mordercy kanibala niż romantyczna kolacyjka z ukochaną.

ocenił(a) film na 9
Omomierz

"Przecież scena z mózgiem była w ksiażce tylko zupełnie inaczej wyglądała. Mózg Krendrella zjadł Hannibal i Starling;)"
No niby, że tak ale to wcale nie zmienia faktu, że ta scena strasznie głupio w filmie wyglądała<lol>

"Zdecydowanie wole, kiedy Lecter karmi go własnym mózgiem. Bardziej w stylu mordercy kanibala niż romantyczna kolacyjka z ukochaną."
A ja jednak i tak wolę książkowe zakończenie;)

ocenił(a) film na 10
Omomierz

Ja też zdecydowanie wolę zakończenie filmowe. W ogule ten film jest przepiękny i nawet wzruszający pod koniec.

ocenił(a) film na 9
Omomierz

Hmm... filmy nigdy nie są lepsze od książek. Zapamietajcie to. Obraz filmowy jest tylko mniej lub bardziej udolną kopia pierwowzoru. W dodatku przystosowaną dla mas (obraz, dźwięk)... książka to cos bardziej indywidualnego, każdy człowiek odbiera, przeżywa film i używa wyobraźni na swój własny niepowtarzalny sposób. :)

Coma_2

Widać, że kiepsko czytasz, jeśli piszesz post bez sensu(no offence;). Książka jest świetna i wspaniale mi się ją czytało, ale jednak film ma lepsze zakończenie i ciekawiej przedstawioną scenę z mógziem. Pomyśl sam, czy seryjny morderca kanibal i po części psychopata zachowa się, jak Lecter pod koniec ksiażki? Zjada sobie romantyczną kolacyjkę z kobietą, a potem razem z nią podrózuje po świecie tańcząc sobie przy księżycu i gadając w różnych językach. Zaakceptowałbym takie zakończenie, gdyby nie to, że ta kobieta to Clarice Starling! To jest po prostu niemiłosiernie naciągane...Ksiażka jest świetna, ale byłaby jeszcze lepsza gdyby miała zakończenie filmowe. I nikt tutaj nie mówi, że film jest lepszy od ksiażki.

ocenił(a) film na 9
Omomierz

No cóż, pozwoliłam sobie zerknąć na Twoje ulubione filmy (m.in. Doom, Obcy) ... widocznie czytając ksążki i oglądając filmy jesteś nastawiony głównie na mocną akcję i duzo krwi, flegmy itd. ... hehe nic dziwnego, że tego tez szukałeś w książce Harrisa:P Poza tym warto zwrócić na niezwykłą więź jaka łączy Lectera ze Starling, zapoczątkowaną już w "Milczeniu Owiec". Zwieńczenie ich niezwykłego romansu było świetnym pomysłem na zakończenie. A Hannbal, nie jest tylko 'seryjnym morderca kanibalem po części psychopatą' - jest też człowiekiem. Pozdrawiam.

ocenił(a) film na 10
Coma_2

Zakończenie "Hannibala" (książki) było kompletnym nieporozumieniem. Zupełnie zaprzeczyło postaci Starling, takiej jaką wykreował Harris w "Milczeniu owiec". Zakończeni filmowe podobało mi sie o wiele bardziej.

ocenił(a) film na 10
Omomierz

Mi się podobały obydwa zakończenia:PP Gdyby wszystko było takie samo w książce i w filmie to nie chciałoby mi się wracać do książki bo po co? a tak tu i tu mam coś ciekawego:) Jestem ciekaw jakie były inne zakończenia umieszczone w dodatkach bo nie widziałem:/ Wszyscy jadą na scenę z mózgiem... Mi sie ona podobała i lubię ją oglądać:PP Pozdro dla fanów Trylogii:)

cinek_1988

Scott ponoć nakręcił jeszcze zakończenie, że Starling nie opiera się pocałunkowi i puszcza Lectera wolno. I to już mógł wybrać, bo wydaje mi się ono najlepsze. To z móżdżkiem smakowite, ale... No właśnie.

A o tym z książki nie mówię nawet, bo to już jest wyłącznie jakaś autoparodia.

ocenił(a) film na 1
Omomierz

Zupełnie się z Tobą nie zgadzam TroopeR. Skoro nie rozumiesz zakończenia książki Harrisa to po prostu nie masz tak dobrego wyczucia psychologii jakie on miał. Cały problem z ludźmi nie pojmującymi takich książek polega właśnie na ich problemach ze zrozumieniem odrobinę bardziej skomplikowanej psychologii ludzkiej. No i wtedy ten film może się podobać (takim osobom) ponieważ jest maksymalnie prostą historią. Oglądając go nie trzeba myśleć, a dokładniej jeśli ktoś nie może wyłączyć myślenia, to temu filmowi raczej nie podoła. Już chyba bardziej uprościć by się tego nie dało. Niestety przy okazji zniknął sens, a powstało coś w rodzaju parodii gore, bo bardzo trudno nie śmiać się na tym filmie. No, ale cóż - zdarza się i to często niestety, że ekranizcja jest żałosną karykaturą książki.

ocenił(a) film na 9
Eleonora

Exactly... dobrze, że jest jeszcze ktoś kto potrafi docenić kunszt Harrisa i nie dać się zwieść zamysłom reżysera (stworzenie filmu trzymającego się - lepiej lub gorzej - fabuły książki, łatwego, przyjemnego, trzymającego w napięciu... i co najważniejsze zrozumiałego dla wszystkich). Nie twierdzę oczywiście, że film jest zły - jest bardzo dobry (świetna gra mistrza Hopkinsa, zdjęcia), a nawet znakomity w swym gatunku, ale nie umywa się do książki... I wydaje mi się, że poprze mnie każdy kto najpierw przeczytał książkę, a dopiero później obejrzał film.

ocenił(a) film na 1
Coma_2

No oczywiście, że doceniam Harrisa. Te książki (mam na myśli omawianą trylogię) są po prostu wybitne. Przemyślane od początku do końca, bez jednoczesnej utraty lekkości stylu. Je się po prostu połyka:)
Co do filmu to jednak się nie przekonam o jakimkolwiek jego plusie;P ale bardzo, bardzo polecam Ci "Manhuntera" Michaela Manna. To jest ta z nielicznych ekranizacji, która nie ustępuje książce. I jest równie doskonała. Historia jest trochę zmieniona, ale nadal jest to świetny psycholigicznie - realistyczny (a nie durnie wymyślony jak w "Hannibalu") portret seryjnego mordercy.

ocenił(a) film na 1
Coma_2

coma_ masz piękny obraz w avatarze - podaj mi proszę tytuł i autora. Trochę go kojarzę - nie pierwszy raz widzę, ale nie pamiętam czyj jest, a chce odnaleźć większe zdjęcie. plissssss

(i załóż na swoim blogu temat z możliwośćią komentowania, bo tak jak jest teraz to nie ma możliwości kontaktu z Tobą)

ocenił(a) film na 9
Eleonora

John Collier - "Lilith"
Znalazłam ten obraz w hmm... mitologii, opowiadaniach, legendach o Lilith - kobiecie demonie:) - polecam.

Eleonora

Skoro ty tak dobrze znasz 'kunszt Harrisa' to dlaczego o tym nie rozwiniesz swojej wypowiedzi? Zwyczajne zdanie bez popracie jest tyle warte, co papier toaletowy splukany w kibelku;) Harris jest genialny, nikt temu nie zaprzecza. Przez całego Hannibala czułem się świetnie i idealnie odnajdywałem się w fabule...Ale takie zepsucie zakończenia to po prostu zbrodnia. Lecter jest cholernie pokręconą postacią i to mi się podoba. Z kolei Starling to kobieta, która stąpając po ziemi zostawia za sobą tumany kurzu(wolałbym z nią nie zadzierać;) I tu nagle Lecter poddaje jej jakiś narkotyk, zjadają mózg Krendlerr'a i uciekają z kraju...Parodia!
A zakończenie filmowe jest całkiem sensowne i idealnie pasuje do tej historii. Nie jest żadnym pozbawiaczem sensu, a wręcz przeciwnie. Lecter jest głęboko związany ze Starling i woli poświęcić swoją dłoń niż zranić kobietę, którą szanuje. Czyż to nie wzruszające? W dodatku rezygnuje z niej i ucieka z kraju. BOSKIE, a raczej Lecterowe!;) Jeżeli chodzi o zakończenie to 'kunszt Harrisa' po prostu przeszedł się na spacer...

ocenił(a) film na 1
Omomierz

TroopeR czy to o tym opisie kunsztu Harrisa jest do mnie? Bo jeśli tak to moja odpowiedź jest taka, że już dyskutowałam na ten temat bardzo rozlegle w temacie: http://www.filmweb.pl/topic/537516/pi%C4%99kny+film+i+pi%C4%99kny+wyraz+mi%C5%82 o%C5%9Bci....html i drugi raz już by mi się nie chciało raczej..choć to zależy, bo czasem myślę, że już nie będzie mi się chciało, a potem dyskusja mnie wciąga. Z tymże akurat już tą konkretną rzecz omawiałam z osobą o zdaniu takim jak Ty - znaczy, że niby zakończenie filmowe jest lepsze, więc byłoby to kompletnym powtórzeniem tamtej dyskusji. Oczywiście zdania absolutnie nie zmieniam, czyli dalej moja opinia jest taka, że film jest skopany, a książka cudowna. A tak w ogóle to nie wiem co widzisz takiego zabawnego w tym określeniu 'kunszt Harrisa'? Nabijasz się ze mnie, a te Twoje argumenty są dość skromniutkie i wcale mnie nie przekonują.

Eleonora

Bo jesteś po prostu upartą kobietą, która w dodatku jest uprzedzona do filmu. Sama pomyśl(jeśli umiesz;)...Lecter jest lekarzem, ręka jest dla niego najcenniejsza, bo to jego symbol precyzji i w pewnym sensie sztuki. A on poświęca ją dla kobiety, którą szanuje i podziwia. Poświęca to, co dla niego najważniesze tylko dlatego, że nie chce skrzywdzić ''ukochanej'' kobiety. To co łączy Starling i Lectera nie jest miłością, nie jest nawet pożądaniem...To swego rodzaju więź, która nie pozwala Lecterowi przejść obojętnie obok losu Clarice. Myślę, że on po prostu jest jej przycielem. Ridley Scoot pewnie myślał podobnie i dlatego z cholernie psującego klimat zakończenia zrobił coś, co wszyscy uważają za zwykłą kaszane, a ja jednak widzę w tym głębszy sens. Analizując oba zakończenia będą one zawierały tyle samo emocji, ale zakończenie filmowe jest bardziej w stylu Lectera. On nie mógł tak po prostu zaćpać Clarice, a potem związać się z nią. W jego stylu jest zniknięcie i prowadzenie życia w odosobnieniu.

I nie odpisuj lepiej, bo jesteśmy zbyt uparci żeby prowadzić konwersacje;)

ocenił(a) film na 1
Omomierz

TroopeR poziom Twoich wypowiedzi jest kompletnie żenujący. Usiłujesz kogoś obrazić swoją ironią, która tak naprawdę jest dogryzaniem na poziomie szkoły podstawoej. Ja wiem, człowiek przechodzi przez taki okres w życiu, kiedy faktycznie takie kiblowe docinki funkcjonują w rozmowach (jeśli nawet nie jego, to rówieśników), ale potem się dorasta i nabiera się klasy. Jeśli chcesz być odbierany jako osoba dorosła i inteligentna, to zachowuj się stosownie do takiego wizerunku. Twoje rozumienie ludzkich pobudek - tak jak wynika z opisu Twego rozumienia tego filmu i odpowiedzi na cudze posty, także jest dość proste (tak jak słownictwo i styl), dlatego nie dziwię się, że film do Ciebie przemówił, a książka okazała się zbyt trudna. I to jest dobra strona kina, że praktycznie każdy film znajdzie jakiegoś widza, dla którego będzie dobrym filmem, któremu sprawi przyjemność.

Co do Twojego dopisku o upartości, to wynika z niego, że rozumiesz jako sens dyskusji przekonanie drugiej osoby o słuszności swoich poglądów i przeciągnięcie jej na 'swoją stronę', tak by miała do danego filmu, czy rzeczy z nim związanych, taki sam stosunek jak Ty. Jednak tak naprawdę celem dyskusji jest wypowiadanie się, odnotowywanie swojego zdania i wymiana poglądów, spotrzeżeń - po prostu dyskutowanie. Jeśli Ty widzisz sens konwersacji, czy dyskusji, jedynie wtedy, gdy dyskutujące osoby mają takie samo zdanie, lub jedna ze stron ma na tyle słabo uagruntowane poglądy, że istnieje duża szansa zmienienia jej poglądów na poglądy drugiej strony - to po prostu nie masz żadnego pojęcia o sensie dyskusji. I w ogóle masz mylne pojęcie i o dyskusji i o tym, co może dać konwersacja z innymi. Rozumiem, że nie chce Ci się czytać mojej dawnej dyskusji i nie potępiam tego, bo wiadomo, że taka dyskusja najbardziej interesuje osoby biorące udział w niej udział. Jednak gdybyś faktycznie był inteligentny i na poziomie to byłbyś świadom tego, że nie masz doczynienia z głupią osobą, a Ty jednak nadal nie możesz się powstrzymać od tych dziecinnych uwag typu zastanawianie się czy ja w ogóle umiem myśleć. Do tego jeszcze ta idiotyczna uwaga, że ktoś broni swoich poglądów jedynie z powodu swojej upartości i uprzedzenia. Z jakich to niby powodów miałabym być uprzedzona do tego filmu?? Jeśli faktycznie tak to postrzegasz i sam tak robisz, no to jest to kolejna rzecz, która świadczy o Twoim niskim poziomie intelektualnym. Nie wyjaśniłeś także cóż tak zabawnego, czy dziwnego widzisz w określeniu 'kunszt Harrisa'. Może to po prostu za mało pospolite określenie jak dla Ciebie.

Natomiast co do tego Twojego kiblowego humoru, to wypada Ci uzmysłowić, że te komentarze na filmwebie mają być pisane dla przyjemności, a nie z jakiegoś obowiązku. Jeśli więc ktoś ma ochotę i czas jedynie na krótki wpis - po to by odnotować swoje stanowisko, to to także jest mile widziane. Nie widzę sensu Twojej głupawej złośliwości.

A jak chcesz rozwiniętej wypowiedzi to mogę Ci napisać rozwiniętą wypowiedź i zaraz to uczunię, lecz wątpię, że będzie Ci się chciało przeczytać. Zwłaszcza, że masz problemy z rozumieniem słowa pisanego - twierdzisz na przykład, że książkowy "Hannibal" podobał Ci się cały poza zakończeniem, a skoro nie zauważyłes w całej tej książce wstępu do tego właśnie (książkowego) zakończenia, to co właściwie z niej zrozumiałeś? I jednocześnie kpisz sobie z tego, że ktoś używa określenia kunszt Harrisa, a piszesz w którymś momencie, że książka jest świetna. Zdecyduj się więc - uważasz jego pisarstwo za dobre, czy niedobre. Łatwiej by było, gdybyś po prostu pisał konkretnie o co Ci chodzi, zamiast poświęcać tyle uwagi wymyślaniu prymitywnych docinków.

A teraz co do samej książki i filmu:
W filmie mamy duże uproszczenie - zakończenie praktycznie dubluje zakończenie z "Miczenia owiec". Starling w kółko zachowuje się tak samo. Przez szereg lat pracy w FBI poza pojedynczymi osobami praktycznie nikt jej nie docenił. Wręcz przeciwnie - ciągle rzucano jej kłody pod nogi. Ogół zwierzchników ustawicznie ją zwalacza, nie awansowała (albo bardzo niewiele - w tej chwili nie pamiętam jak dokładnie). Jest zmęczona tą całą sytuacją. Jest zmęczona swoim życiem zawodowym i swoim życiem prywatnym, którego praktycznie nie ma, ponieważ cały czas, całą uwagę poświęca pracy. Chce być dobrą agentką, ale ciągle napotyka jakieś przeszkody. Ogólnie wszystko jej nie wychodzi. "Milczenie owiec" kończy się uzyskaniem przez Starling uznania na stopie zawodowej. Wszystko zapowiada się pięknie, a już w "Hannibalu" widać, że wszystko później (po tym obiecującym początku) poszło źle i sytuacja Clarice jest nie do pozazdroszczenia. I biorąc to wszytsko pod uwagę zauważmy teraz, że Clarice w filmowym "Hannibalu" zachowuje się praktycznie tak samo jak w czasach "Milczenia owiec", który to film (i książka) traktowały o początkach jej kariery. Czyli mamy sytuację, jakby cała osobowość Clarice stanęła w miejscu. Ugania się za Hannibalem (co jeszcze jest do zrozumienia), ale jej stosunek do niego jest identyczny, o ile nie bardziej płytki, niż te kilka lat wcześniej. Zachowuje się tak jakby nic się nie nauczyła przez te wszystkie lata, jakby nie miała żadnego bagażu doświadczeń. Podobnie filmowy Lecter także jakby stanął w miejscu, a właściwie się wprost cofnął w stosunku do tego z "Milczenia owiec". Jest po prostu zły i nic więcej. Morduje - ok - ma to być morderca, ale o ile w "Milczeniu owiec" był położony pewien nacisk na złożoność jego psychiki, o tyle w filmowym "Hannibalu" jest to po prostu zły człowiek. Jest sprytny, ma dużo szczęścia, ale nie ma w jego działaniach zbyt wielkiej inteligencji. Nie czuje się tego. Natomiast w książkowym "Hannibalu" inteligencja Lectera jest jak najbardziej porażająca. Oglądając film ma się wrażenie, że chciano w nim umieścić zbyt wiele wydarzeń z książki. Wiadomo, że ten tom jest powieścią bardzo złożoną, bardzo wiele się w nim dzieje i na pewno bardzo trudno ocenić co warto z tego wybrać, co warto umieścić w filmie. I widać, że scenarzysta także miał problem tego wyboru. Efekt wyszedł taki, że w filmie mamy ciąg zdarzeń, których istnienie nie jest zbyt, albo i w ogóle, uargumentowane. W książce wszystko się ze sobą łączy, wspaniale przenika. Wszystko ma sens, nie jest przypadkowe. W filmie wygląda na przypadkowe. Tak jakby można było wziąć któreś zdarzenie, wyrzucić i nie miało by to wielkiego lub raczej żadnego wpływu na całość. Nie ma jakichś sensownych powiązań, by można je było zakłócić, usuwając któreś sceny. Brak spójności i logicznego powiązania zdarzeń. Pojawiają się postacie, które w książce odgrywały jakąś istotną rolę, a w filmie są jedynie elementem tła, ale przez to, że w ogóle są, jeszcze bardziej mnożą ilość niepotrzebnych elementów i odrywają od głównego nurtu filmu, który i tak w zasadzie jest już kompletnie zatracony. Nie ma wystarczającego lub żadnego uargumentowania, dlaczego ktoś coś mówi lub robi. W książce Hannibal zabija kierując się swoistymi zasadami. Właściwie dokonuje sądów, według własnego 'prawa' i wymierza kary. Jest to swoista moralność, choć odmienna od uznawanej w naszym społeczeństwie, jak i w wielu innych. Sądzenie typu obcięcie ręki za kradzież. Może być to uważane za niemoralne (według nas), ale nadal należy brać pod uwagę, że są to jakieś zasady. Hannibal zabija/karze ludzi w jego przekonaniu szkodliwych/złych lub też zabija w chwili zagrożenia jego wolności, co można rozumieć jako swoistą samoobronę, czy obronę swojego prawa do wolności. W filmowym "Hannibalu" zupełnie tego nie widać. Wygląda na to, że Lecter po prostu zabija - częściowo z powodu walki o wolność - czyli osoby mu zagrażające, a częściowo po prostu dla przyjemności zabijania. Wybór ofiar nie wydaje się tak 'naukowy' jak ten opisany w książkach. Kara nie odgrywa tu podstawowego motoru mordu, bardziej wygląda na to, że po prostu zabija dla sportu. I to jest jedno ze spłyceń charakteryzujących ten film.

Następnie jeśli chodzi o scenę kolacji z mózgiem w menu - w książce jest ona sensowna i logiczna. W filmie nie za bardzo. W filmie mamy prostą, ustaloną sytuacje - zły Hannibal robi coś jak zwykle złego, a anielica Starling odbiera to z właściwym (dla anielic) obrzydzeniem. Takie proste zachowania i prosta scenka z ustalonymi w kółko od lat takimi samymi prostymi zachowaniami. W książce natomiast sytuacja jest bardziej złożona. Przez cały tom czytelnikowi pokazywane jest jak Starling zmieniła się przez te wszystkie lata, przez które dostawała tylko kopniaki od losu. Zmęczona swoim trudnym życiem coraz bardziej ulega fascynacji światem Lectera. Studiuje jego zainteresowania, jego jadłospisy, wszelkie przejawy przepychu i sztuki z jakimi się on styka i nie da się ukryć, że zaczyna mu po trosze zazdrościć. W widoczny sposób zastanawia się jak by to było żyć w taki sposób. Nie przejmować się ludźmi, żyć w taki łatwy i miły sposób. Siedzi w zapuszczonym biurze, z minimalnym wystrojem - tyle sprzętu ile konieczne jest jej do pracy - i ogląda zastawę Lectera, czy identyczną z zastawą Lectera (w tej chwili nie pamiętam). Coraz bardziej przenika do jego świata i nie da się ukryć (jest to bardzo mocno podkreślone), że jej się to podoba. Książkowa Starling nie stoi w miejscu - życie wywiera na nią okreśłony wpływ. Przeżycia nie przechodzą bez echa. Zmienia się - tak jak każdy człowiek. W tej sytuacji 'kolacja z mózgiem' jest w książce chwilą przełomową i bardzo ważną. Lecter spodziewa się, że Clarice nie będzie zniesmaczona, na tyle dobrze ją poznał i na tyle jest dobrym psychologiem, że wie, że może się spodziewać, że Clarice - obecna Clarice (sporo inna niż ta sprzed kilku lat) - zaakceptuje tą upiorna sytuację i nawet zacznie się nią bawić. Lecter spodziewa się, że Clarice dojrzała umysłowo i wie, że jest podobna do niego. Wiedział, że jest nadprzeciętnie inteligentna i wiedział, czego może się po niej spodziewać, wziąwszy zwłaszcza pod uwagę, jak źle traktowano ją w pracy. Istotny też jest kompleks Clarice związany z ojcem. To jak bardzo go kochała i jednocześnie to, że właściwie wstydziła się tego jak mało on osiągnął i w jak bezsensowny sposób zginął (i zresztą w ogóle żył). Kłóci się w niej ta miłość z jednoczesną pogardą. A Lecter po prostu to wykorzystuje. Kolacja ma wielki sens, zachowanie Clarice ma wielki sens i jej przemiana - przejście na stronę Lectera, które jest dla niej swego rodzaju wyzwoleniem. Końcem użerania się z życiem i światem pełnym osób kompletnie jej nie doceniających. Co więcej Clarice okazuje się tak silnym umysłem, że daje radę pokonać umysł Lectera. Osiągnąć przewagę, do tego stopnia, że choć kochał on swoją siostrę i wcale nie planował pozostawić Clarice przy życiu, to jednak jej silny umysł jest w stanie sprawić, by zajęła ona w jego życiu miejsce praktycznie ważniejsze od jego siostry. By Lecter wolał żywą Clarice niż poświęcanie jej w imię próby ożywienia siostry. W książce mamy więc fantastyczną konfrontację wielkich umysłów, a także zarys jakże ciekawego rozwoju Clarise - jak z człowieka wydawałoby się bardzo dobrego (według powszechnych norm moralnych) powstaje człowiek równy złem Hannibalowi (zły według naszych norm moralnych). Jest to bardzo ważne by zwrócić uwagę na to dojrzewanie, żeby to rozumieć, że przynajmniej w przypadku części morderców, czy osób, które można by określić mianem okrutnych, nie ma samego zła, ale jest też wiele dobra lub też, że zło wcale nie zawsze jest bardzo złe. Żeby zrozumieć względność dobra i zła. Jeśli ktoś to faktycznie rozumie - takie zagadnienia - to będzie wiedział, że zakończenie książkowe (i całe zachowanie tych wszystkich postaci, nie tylko dwóch głównych) jest właśnie jedynym prawidłowym. Ale żeby takie rzeczy rozumieć trzeba jednak trochę się znać na psychologii, czy powiedzmy filozofii, czy socjologii (znać lub nawet bardziej mieć intuicję/zrozumienie w tych kwestiach). Książki Harrisa na pewno nie są łatwe, czy nie będą w pełni zrozumiałe, dla osób nie czujących tych zagadnień (nie interesujących się tymi zagadnieniami). W książce mamy masę psychologicznych gierek, oczarowywania, uwodzenia - bardziej magicznego/umysłowego niż takiego zwyczajnie pospolitego, zwykle głównie cielesnego. Mamy odmalowany świat wielkiej inteligencji, nie pokonanej mocy umysłu. Mamy całą masę psychologii.
Natomiast cały film pozbawiony jest ukazywania psychicznych przemian Starling, czy samego Lectera. W ogóle ciężko w nim szukać jakiejkolwiek psychologii. Starling mimo upływu lat, mimo sytuacji zawodowej jest jedynie zmęczona, ale nadal zachowuje się jak początkująca (chodzi o zachowanie - o chrakter). Kolacja z mózgiem staje się więc bez sensu. Lecter robi ją jak twierdzą niektórzy obrońcy filmu i chyba także tak rozumieją to twórcy filmu, aby ukarać wroga Starling. Czyli akt ten jest okazaniem jej szacunku. Problem jednak w tym, że w takiej sytuacji zapraszając Starling na ową kolację, budząc w niej obrzydzenie i niechęć (do sceny i do samego siebie) praktycznie niweczy pozytywny efekt jaki mogłaby ona wynieść z całego tego karania wroga. Nie można liczyć, że Clarice będzie zadowolona, że ktoś się za nią wstawił i ukarał jej przeciwnika. Będzie mieć raczej poczucie winy, że pośrednio przez nią ten człowiek został zabity. Powinna też kompletnie stracić szacunek dla Lectera, a przecież jemu bardzo zależało na stosunkach z Clarice - zależało mu na tym by postrzegała w nim coś więcej niż zwykłego mordercę. W "Milczeniu owiec" nie było mowy o tym by Lecter narażał Clarice na jakieś nieprzyjemne sytuacje. Miał dla niej swoisty szacunek. Był to też rodzaj umysłowej zabawy, ale tylko dlatego, że Clarice była godna być uczestnikiem takiej zabawy - że była godnym partnerem dla Lectera. W tej sytuacji sensowne by było, gdyby Lecter zabił wroga Clarice, ale nie przyniej. Tak by Clarice mogła odczuć pewną satysfakcję z tej swoistej wygranej, nie będąc jednocześnie obarczoną zbyt dużymi wyrzutami sumienia. Zapraszając Clarice na tą kolację Lecter sprawia, że powtarza się u niej dawne przeżycie z owcami, kiedy chciała je ratować, wyniosła jedną, uciekła, a i tak przez całe lata miała wyrzuty sumienia, że nie zrobiła czegoś więcej (mimo, że właściwie nie mogła). I mimo tej specyficznej troski i szacunku jakimi darzy Lecter Clarice, miałby on nagle powtórzyć jej traumatyczne przeżycia? To jest po prostu bez sensu. Co ciekawe też o ile w "Milczeniu owiec" Starling ma mieszane uczucia do Lectera - z jednej strony zdaje sobie sprawę z jego okrucieństwa, ale też ciekawi ją i budzi podziw jego inteligencja, o tyle w filmowym "Hannibalu" cały stosunek Clarice do Lectera ogranicza się jedynie do obrzydzenia. Kolosalne spłycenie psychologii postaci. No i sama końcówka. Filmowy Lecter wsiada sobie do samolotu i odlatuje. I w zasadzie o nim wiemy po tym filmie tyle, że to zły morderca, który morduje niekoniecznie (a wręcz raczej nie) kierowany czyms poza samą chęcią zabijania i w zasadzie nic go nie obchodzi. Clarice z kolei jest silna fizycznie, mniej więcej silna psychicznie i po prostu walczy po stronie 'dobra'. Czyli kompletne uproszczenie praktycznie wszystkiego. I choć uważam, że to jest w tym filmie własnie najgorsze - to spłycenie psychologii, a właściwie jej kompletny brak, to i tak mogłabym znieść ten film i mógłby mnie zainteresować. Choć poważnym minusem też jest brak logicznej konsekwencji wydarzeń, brak ich powiązania, spójności. Jednak najbardziej odrzuca mnie fatalna obsada. Gra Moore jest po prostu tragiczna. Ta aktorka jest przecież niezła, więc być może wina leży po stronie scenariusza lub/i złego prowadzenia przez reżysera. No i Hopkins zupełnie mi nie pasuje. O ile w "Milczeniu owiec" pasował naprawdę nieźle, o tyle w "Hannibalu" jest dość karykaturalny. Jest za bardzo zdziadziały. Nie pasuje do mężczyzny choćby nawet i w podeszłym wieku (bo już nie wiem ile on właściwie powinien mieć lat - nie pamiętam), ale nadal silnego i sprawnego fizycznie. Cały film ogólnie po prostu niezbyt wyszedł. To nawet nie jest kwestia zakończenia, bo można by zrobić film, nawet z tak słabą fabułą, ale z innymi atutami i to zakończenie i nawet ogólnie psychika tych postaci mogłoby być trochę nudną, ale zawsze jakąś tam alternatywą dla historii z książki. Bo prawde mówiąc nawet lubię, gdy ekranizacja różni się od ksiązki i powstaje w ten sposób jakaś nowa wizja. Całość jednak po prostu nie wyszła. Rozumiem, że komuś może się podobać, ale mi na pewno się nie podoba. Przy czym wcale nie mam zamiaru kogoś przekonywać. Opisuję jedynie swoje odczucia, swoją ocenę.

Eleonora

Poziom moich wypowiedzi jest wprost proporcjonalny do inteligencji osoby, z którą rozmawiam, a twoje posty były po prostu pozbawione względnych zasad wspomnianej dyskusji. Za bardzo nie rozumiem twojego czepiania się 'kunsztu Harrisa'. Ksiażka może być dobra, a nawet genialna, ale może po prostu wyjść w drodze przypadku. W kwesti Harrisa cała ksiażka jest świetna, prawdziwa psychoza i mix uczuć. Po tym, co ksiażka zapowiada przygotowujesz się na zakończenie filmowe, a tutaj nagle wychodzi to, co jest. I takie jest moje zdanie, że cały Hannibal jest świetny, ale 'kunszt Harrisa' trwa do zakończenia. Potem jest dno.

Wbrew twojemu myśleniu przeczytałem całą twoją wypowiedz i jak dla mnie to jesteś po prostu osobą o zbyt szerokiej wyobraźni i doszukujesz się afer tam, gdzie ich nie ma.

Hannibal w filmie jest przedstawiony tak, a nie inaczej ze względów ograniczenia kina. Mamy najnowszą technikę, a jednak wszystkie pokazać się nie da, trzeba wniknąć w umysł Lectera żeby dostrzec to, co nim kieruje. To nie możliwe jest w kinie, gdzie mamy wszystko pokazane - Przeczytaj ksiażkę jeszcze raz bez wstawek, gdzie są wyrażane myśli postaci to zobaczysz, że jest jak w filmie. Hopkins przez cały film musiałby w tle opowiadać, co tak naprawdę nim kieruje.

Co do samego Hopkinsa to uważam, że on idealnie pasuje do roli Lectera. W samym 'Milczeniu Owiec' był on zdaje się, że chwilę przed 40, a przecież 'Hannibal' rozgrywa się parę lat później. Właśnie dzięki filmowi możemy dostrzec, jak zakończenie psuje ksiażkę. Czy młoda, piękna, silna i pociągająca 'dziewczyna' związałaby się z facetem prawie 2 razy starszym? Wątpię, nawet jeśli fascynacja Starling Lecterem była na takim poziomie, jaki mamy w ksiażce to wskazuje to wyraźnie, że jest to więź, ale słabsza od miłości, a silniejsza od przyjaźni - to jest właśnie ta psychoza Harrisa, pokazuje nam uczucie, które właściwie nie powinno istnieć.

To samo się tyczy sceny z mózgiem, gdzie w ksiażce mamy po prostu coś, co przy czytaniu wywala oczy na wierzch. Przecież Starling toleruje zachowanie Lectera, bo szanuje go jako jej 'przyjaciela' jednocześnie jest wściekła na gust kulinarny Lectera. W filmie jest to o wiele lepiej ukazane. Starling jest przy tym, jak Lecter smaży mózg Krendrella i podaje mu go do zjedzenia. Ma szanse zrobienia czegoś, szczególnie, że tym razem ma ku temu warunki(tutaj szukasz afery tam, gdzie jej nie ma - owce i krendrell to dwie różne sprawy. Starling kochała te zwierzęta, a Krendrella nienawidzi i życzy mu jak najgorzej), ale tego nie robi, bo Krendrell to po prostu śmieć. Sama Starling nie może mu nic zrobić, bo jest policjantką, a Hannibalowi wszystko jedno - jak przy scenie ze świniami Masona.

Zakończenie w filmie jest po prostu genialne i widocznie muszę się powtarzać. Lecter rezygnuje ze swojej ręki - a jest to w zasadzie jego narzędzie pracy, rezygnuje z tego wszystkiego, co mógł osiągnąć dla kogo? Dla istoty, której najbardziej nienawidzi w skórze osoby, którą szanuje, podziwia i którą obdarzył zaufaniem. W wypadku zwyrodnialca typu Lecter jest to zakończenie, które wzrusza i pozostawia uczucie spełnienia w widzu. Tylko trzeba je rozumieć i patrzeć na nie ze strony obiektywnej;)

Ja nie bronie ani filmu, ani nie krytykuje ksiażki, bo moim zdaniem trzeba mieć styczność z obuma, zeby zrozumieć całą historię. Przeczytasz ksiażkę - wiesz, czym kierował się Lecter i nie traktujesz go jak zwykłego mordercę. Obejrzysz film - masz lepsze zakończenie i możesz obalić absurdy, które masz w książce. Idąc twoim tokiem myślenia możnaby stwierdzić, że sam Harris, który był konsultantem przy filmie, tak wszystkim obrócił, żeby doprowadzić do dyskusji naszego typu;)

Przynajmniej się starałaś i za to masz u mnie plusa;)

Pozdrawiam, Trooper

ocenił(a) film na 1
Omomierz

@ " Poziom moich wypowiedzi jest wprost proporcjonalny do inteligencji osoby, z którą rozmawiam"

To też pisałeś poprzednio, niestety jest to zachowanie zupełnie bez sensu. Nikt normalny nie stosuje takiej zasady. Poza tym przypomnę Ci, że Twój post, na który odpowiedziałam był w sumie skierowany nie do mnie, więc obiektywnie mogę stwierdzić, że osoba, do której go kierowałeś reprezentuje dużo większy od Twojego poziom intelektualny (przynajmniej po poziomie postów sądząc). Twój wpis był po prostu głupio prymitywny, a wypowiedzi innych osób, go poprzedzające były na normalnym poziomie dorosłej inteligentnej osoby. Może więc lepiej nie staraj się dostaosowywać do czyjegoś poziomu zważywszy na fakt, że nie jesteś w stanie go ocenić. Spróbuj po prostu pisać mądrze, a wtedy inni tak właśnie będą Cię traktować - adekwatnie do tego w jaki sposób się wypowiadasz i co piszesz. Jak piszesz prymitywnie, to wychodzisz na prymitywa.

@ " Za bardzo nie rozumiem twojego czepiania się 'kunsztu Harrisa'. Ksiażka może być dobra, a nawet genialna, ale może po prostu wyjść w drodze przypadku. "

W takim razie przypomnę Ci, że to Ty przyczepiłeś się do tego 'kunsztu Harrisa', a ja spytałam o co Ci właściwie chodzi. Początkowo to określenie zostało użyte jednokrotnie przez inną osobę (nie mnie). Dlaczego więc piszesz mi, że nie rozumiesz, skoro sam zacząłeś to tak dziwaczne zachowanie? Najpierw to kreślenie padło jednokrotnie, a Ty w odpowiedzi napisałeś post praktycznie kpiąc z niego i powtarzając je kilkukrotnie. To chyba jest właśnie czepianie się, prawda? Do tego piszesz jeszcze tak dziwne zdanie na temat wychodzenia książki w drodze przypadku. Nie wiem jak się do tego ustosunkować. To na poważnie??

@ " Wbrew twojemu myśleniu przeczytałem całą twoją wypowiedz i jak dla mnie to jesteś po prostu osobą o zbyt szerokiej wyobraźni i doszukujesz się afer tam, gdzie ich nie ma. "

Dziwne sformułowanie to "wbrew twojemu myśleniu". Tak się nie mówi. Chyba jednak wbrew obietnicom nie dostosowujesz się do mojego poziomu. Poza tym sens tej wypowiedzi też jest dość dziwny. Nie chciałeś dyskutować więc uznaję Twoj wybór w kwestii tego, czy chce Ci się coś przeczytać, czy nie. I skoro nie chciałeś dyskutować to przyjmuję za prawdopodobne, że nie bedzie Ci się chciało czytać. Daję Ci też do zrozumienia, że w takich sytuacjach nie jest moim zamiarem przeciąganie kogoś na moją stronę, a po prostu wypowiadanie się. Jak Ci się chce przeczytać to przeczytasz, jak nie to nie. Mylnie to wszystko interpretujesz, skoro wyciągasz z tego taki wniosek, że ja nie wierzę, że coś przeczytasz. Ja po prostu zakładam, że może Ci się nie chcieć, że jest to prawdopodobne. Nie bardzo wiem jak Ci tłumaczyć takie praktycznie oczywiste rzeczy. Nie jestem przyzwyczajona do tego, żeby trzeba było komus takie rzeczy tłumaczyć. I to określenie 'szeroka wyobraźnia' też jest jakieś dziwne. Można mówić wybujała, bogata, ale szeroka? I co rozumiesz przez afery? To, że ktoś przedstawia swoje stanowisko w jakiejś sprawie? Czy np. to, że ta cudza wypowiedź jest dla Ciebie zbyt skoplikowana?

@ " Hannibal w filmie jest przedstawiony tak, a nie inaczej ze względów ograniczenia kina. Mamy najnowszą technikę, a jednak wszystkie pokazać się nie da, trzeba wniknąć w umysł Lectera żeby dostrzec to, co nim kieruje. To nie możliwe jest w kinie, gdzie mamy wszystko pokazane - Przeczytaj ksiażkę jeszcze raz bez wstawek, gdzie są wyrażane myśli postaci to zobaczysz, że jest jak w filmie. Hopkins przez cały film musiałby w tle opowiadać, co tak naprawdę nim kieruje. "

Z tym także zupełnie się nie zgadzam. Po pierwsze poza tym, że w filmie mamy szereg scen wyjętych z książki, to nie ma w nim żadnego do niej podobieństwa. Nie ma ani nastroju, ani uargumentowania zachowań poszczególnych postaci. Ani Hannibal, ani Starling nie przypominają postaci z książki ponieważ ich zachowania i psychika są i zmienione i całkowicie spłycone i pozbawione jakiejkolwiek głębi (nie mówiąc już o rozumności). Hannibal z filmowego "Milczenia owiec" ma więcej psychologicznej głębi niż ten z filmowego "Hannibala". Mimo, że "Milczenie owiec" nie skupia się głównie na nim. Co więcej identyczna sytuacja jest z postacią Starling. Co do ograniczeń kina, to wiadomo, że ekranizacja zawsze odbiega od książki. Przede wszystkim w ilości pokazywanych wydarzeń. No chyba, że ekranizowane jest opowiadanie, czy inny podobnie krótki lub prosty (w sensie ilości wydarzeń) utwór. W przypadku powieści zawsze trzeba dokonać wyboru wydarzeń książkowych i wiele z nich odrzucić. Jest więc rzeczą oczywistą, że nie spodziewam się po ekranizacji przedstawienia całej zawartości książki. Nie zmienia to jednak faktu, że można stworzyć ekranizację z klimatem zbliżonym do książkowego i można stworzyć film nie ustępujący książkowej historii (nawet jeśli będzie od niej mocno inny - w sensie przedstawionych wydarzeń). Bardzo dobrym tego przykładem jest np. "Manhunter", czyli ekranizacja "Czerwonego smoka". W filmie tym pokazano szereg zdarzeń z książki, wiele pominięto, część trochę zmieniono i zmieniono też zakończenie (dano inne niż książkowe). Jednak cały film zdecydowanie oddaje klimat książki i znakomicie opisuje psychologię Dolarhyde'a. Czyli jednak da sie tak zrobić. Ekranizacja nie musi być pozbawiona klimatu oraz psychologii. Podobnie zresztą rzecz się ma w "Milczeniu owiec" - to też całkiem udana ekranizacja. I są jeszcze inne udane ekranizacje innych książek. Oczywiście "Hannibal" był większym wyzwaniem ze względu na większą komplikację wątków, ze względu na większą niż w przypadku tych dwóch poprzednich tomów, złożoność fabuły, mnogość wydarzeń i postaci. To jednak nie zmienia faktu, że ta ekranizacja po prostu nie wyszła.

Co do Hopkinsa to napisałam już, że nie chodzi mi o jego wiek. Wiadomo, że Lecter ma być już w zaawansowanym wieku, jednak mi nie pasuje sam wygląd, postura, wzrost Hopkinsa. Wolałabym kogoś przede wszystkim wyższego. Kogoś, kto ma swoje lata, ale nadal wygląda na w pełni sprawnego fizycznie, silnego mężczyznę. Hopkins na takiego nie wygląda. I to, że w ogóle jest w stanie dokonywać pewnych fizycznych wyczynów, typu dźwiganie czegoś itd. wygląda jak dla mnie mało realistycznie. Co do Twojego stwierdzenia: " Czy młoda, piękna, silna i pociągająca 'dziewczyna' związałaby się z facetem prawie 2 razy starszym? " to właśnie dlatego w to wątpisz - w możliwość tego, że nie doceniasz roli umysłu. Nie fascynuje Cię psychologia, a przynajmniej jej nie rozumiesz (bo czasem coś fascynuje mimo braku zrozumienia). Nie rozumiesz, że w związkach męsko damskich umysł/inteligencja/ jest rzeczą szalenie seksowną. Często dużo bardziej seksowną niż samo ciało. Głupi, a nawet niezmiernie przystojny facet jest kompletnie przegrany w zestawieniu ze straszym, ale szalenie inteligentnym mężczyzną. No chyba, że kobieta, która ma dokonywać wyboru sama jest mało inteligentna. Jednak Starling akurat należy do tych bardzo inteligentnych. Dlatego właśnie jej wybór jest całkowicie zrozumiały i naturalny. Ty tego nie rozumiesz, bo nie jesteś jeszcze... nie wiem jak Ci to napisać, żeby nie wyszło obraźliwie. Wiesz, po prostu z tego co piszesz, jak różne rzeczy odbierasz i jak nie zauważasz psychologii, widać, że jeszcze nie jesteś na tym etapie by rozumieć i rolę umysłu i w ogóle psychologię. Operujesz takimi bardzo powierzchownymi spojrzeniami - zły człowiek, dobry człowiek, Lecter przyjaciel Starling, Starling pełna obrzydzenia, Starling młoda, Lecter stary, możliwy pociąg związany jedynie z cielesną seksualnością. Postrzegasz sam wierzch wszystkiego. Nie patrzysz głębiej i nie bierzesz też pod uwagę rozwoju ludzi. Pasuje Ci to, że oni (Hannibal i Starling) stoją w miejscu, nie rozwijają się, nie zmieniają się przez lata. Ciebie to w ogóle nie dziwi. Zdaje się, że nawet to przeoczyłeś. Dziwne, że ta ksiażka w ogóle Ci się podoba, bo jeśli wyrzucić z niej całą psychologię właśnie związaną z ich przemianami i zachowaniem (nie tylko ich), to praktycznie nic tam nie zostaje. I jeszcze właśnie ten fakt, że cała powieść dąży do tego książkowego zakończenia - dziwne, że czytając ją w ogole tego nie zauważyłeś - że to zakończenie Cię zaskoczyło, że w ogole postrzegasz je jako oderwane, mimo, że tak naprawdę jest ono bardzo mocno zakorzenione w całej tej książce. Czytelnik rozumiejący książkę jest na nie w pełni przygotowany.
Albo piszesz: " to jest właśnie ta psychoza Harrisa, pokazuje nam uczucie, które właściwie nie powinno istnieć. ", ale właśnie w tym rzecz, że Harris odmalowuje bardzo ludzkie zachowania, a nie tak jak Ci się wydaje dziwne do zaistnienia. To nie jest żadna psychoza Harrisa. Na tym właśnie polega ów kunszt Harrisa (który tak wyśmiewasz), że jest nie tylko świetnym pisarzem, ale też znakomitych psychologiem. Traktowanie tych książek z nastawieniem, że jest to nie uargumentowana psychologicznie swobodna fantazja jest wielką stratą dla czytającego.

To co piszesz o kolacji z mózgiem jest zupełnie bez sensu. Na filmie Starling wcale nie chce, żeby Hannibial katował Krendlera. I faktycznie, gdyby ktoś był na miejscu filmowej Starling, z jej filmowym umysłem, czyli istoty dobrej walczącej ze złem i czującej obrzydzenie do Lectera, to absolutnie nie chciałby dopuścić do takiej sceny i na sto procent byłaby ona dla niego traumatyczną (zupełnie niezależnie od tego czy traktuje ofiarę jak śmiecia). W końcu trzeba się na coś zdecydować. Jeśli mamy na filmie aż do mdłości upojnie dobrą Starling, patrzącą na Lectera z obrzydzeniem, to nie możemy udawać, że nie będzie mieć ona urazu po takiej kolacji. Że nie będzie czuć się winna. Każdy normalny człowiek czułby się winny. Co innego, gdyby na filmie choć trochę było widać jakąś przemianę Clarice, jakąś fascynacje Lecterem (chociaż do tego stopnia jak w "Milczeniu owiec"), ale w sytuacji, gdy jedyne co ona do niego czuje to obrzydzenie i chęć unicestwienia go, no to po prostu z logicznego punktu widzenia nie ma siły, żeby nagle ta kolacja nie zraniła jej psychiki. W dodatku pokazane jest na tym filmie, że ją to rani, że źle to znosi. A Ty nadal usiłujesz mi wmówić, że to ma sens i że niby jest to gest szacunku Lectera wobec Clarice. Jednak byłby on kompletnym kretynem nie znającym się na psychologii, gdyby faktycznie tak się zachował. W tym właśnie cały problem. Ten biedny film jest bez sensu. Nie dość, że nie wyszło zasugerowanie widzowi, że Lecter jest biegłym psychiatrą, to jeszcze wyszło, na to, że sceną z mózgiem udawadnia się, że jest on kaleką umysłową, no albo w ogóle nie zależy mu na Clarice, tylko zabija dla sportu (co z kolei staje w sprzeczności choćby z "Milczeniem owiec"). Ty po prostu nie rozumiesz psychologii i dlatego nie jesteś w stanie pojąć jak bardzo bez sensu są te sceny.

Wiesz co, daruj sobie takie teksty " Przynajmniej się starałaś i za to masz u mnie plusa;)" bo to jest żenujące. Patrzysz na ten film i książkę zupełnie powierzchownie, nie rozumiesz ani psychologii tych postaci, ani po prostu ogólnie psychologii i nadal udajesz mądrzejszego. Taki plus u Ciebie to dla mnie raczej minus. Natomiast co do filmu - tego jakie nastawienie do filmu może mieć autor ekranizowanej ksiażki, to myślę, że może mu oczywiście zależeć na tym by film był dobry, co nie znaczy, że będzie chciał by był identyczny z książką. I może mu też nie zależeć na tym by ingerować w ekranizację lub też może się w trakcie całej tej 'zabawy' zniechęcić. Wiadomo, że przy robieniu filmów angażuje się szereg osób, łącznie z producentami i nikt nie ma całkowicie wolnej ręki. Wiadomo też, że przy produkcji "Hannibala" ciągle coś zmieniano i ciągle coś nie wychodziło. W kółko ktoś coś chciał,a komu innemu to się nie podobało. Nie dziwię się twórcom, że skoro to zaczęli to chcieli to w końcu skończyć. Zwłaszcza, że przecież włożono w to pieniądze. No i wyszło tak jak wyszło, ale przynajmniej odzyskali kasę. Nic dziwnego, że Foster nie chciała brać w tym udziału.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones